Kręte ścieżki losu. Nie ma nikt pojęcia ,
którędy powiodą. Co na nich się stanie ,
o lada porze nieprzewidzianej , w momencie
nie aż tak czekanym. Czasu nie odmieni
najmożniejsza siła. Przepadną triumfy,
fanfary , wieńce z czół dostojnych , strapienia ;
pokora skryje wszystko , co ma być
wytarte , odsunięte do lamusa pamięci.
Miłość, ona przetrwa : do ciebie , kraju
rozpostartych jezior , do ciebie istoto ,
do ludzi dobrych , jeśli nawet utracili wiarę.
Najmądrzejsi nie wiedzą , jak dni troski ,
w najzwyklejsze chwile szczęścia zmienić.
Mrok gęstnieje we mnie. Ale światło płonie
ogniem zapomnianej śmierci , która
jeszcze wczoraj nie znała umiaru.
Była niewiarygodnym bezsensem epoki ,
a ja - jej świadkem , stojącym na straży
mojego ludu , nad brzegami jezior.
Czuwam w zapomnieniu , nie śpię w oddali ;
powrotu nie będzie , nawet na lawecie.
Boże ! Jak długo jeszcze każesz mi czekać
na zaproszenie od Ciebie. Ty także
o mnie zapomniałeś ? Czy może pragniesz
doświadczyć mnie przemijaniem innych ?
W kościach jest moja pogoda, niestety.
Stary, wytarty chodnik, wiodący od sieni ,
obok biurka pełnego niepotrzebnych treści ,
do drzwi balkonowych. Wychodzę ,chłonę
pieśń dzwonów wieczornych Starej Katedry.
Nikt już nie wkroczy w progi tego domu.
Jutro , jutro będzie tłem tych samych odgłosów.
Kroków , szelestów , okrzyków i westchnień.
Nigdy nie mających nic wspólnego
ze mną. Jutro stanę u stóp wieży panoram.
Tych schodów pokonać się nie da.
Lozanna nocą. Makroświat w ampułce.
Równie drapieżny , równie bezimienny.
Już jej urok przeminął-był świetny ,
wraz z Reformacją . W Pałacu de Rumine
nieskończony chichot przewrotnej historii.
Przed nim spoczywając , bezimienne galijskie
są szczątki , pomieszane z czerepami Franków.
Nikogo, niczego - do kroćset ! - nie nauczyły nigdy.
Jestem Mannerheim , fiński żołnierz.
Krew i ciało ludu Finlandii. Człowiek.
Ten antychryst Stalin , wciąż żyje, przeklęty.